Wg internetowego rozkładu jazdy pociąg mamy o 13.56. Na dworcu okazuje się, że wcale nie ma takiego. Jest o 13.30. Pytamy konduktora. „Ele tam, Panie, na internet to nie ma co patrzeć.” Na szczęście ten o 13.30 ma 40-sto minutowe opóźnienie. 50-cio minutowe. 60-cio minutowe. Odjeżdżamy – z 70-cio minutowym opóźnieniem. Straszne bydło, nie ma miejsc w przedziałach, ludzie gniotą się w korytarzu. Nieopatrznie się rozdzieliliśmy. Wysiadamy z Adamem w Płaszowie, żeby dołączyć do reszty. „Reszta” zabarykadowała się pod kiblem robiąc zaimprowizowaną zawieszkę z napisem NIECZYNNE. Chcących skorzystać z WC odsyłamy do następnego wagonu. Jakiś Angol obok też pisze dziennik z podróży. Ciekawe co zanotował o polskich kolejach.
Nie jest najgorzej – po godzinie jazdy przenosimy się do przedziału. Nie obyło się bez scysji z babcią, która nie mogła się powstrzymać od komentarza, że zagradzamy jej przejście. Nie pozostajemy dłużni, w PKP trudno o kulturę.
Zastanawia mnie pani z dziwnym zawiniątkiem. Trzy kawałki styropianu przewiązane sznurkiem tworzą jedną foremną bryłę.