Rano okazuje się, że kilka miejsc się zwolniło, więc przynajmniej jest gdzie usiąść.
We Lwowie wsiadamy do marszrutki jadącej do przejścia w Medyce. Teraz kiedy chcemy zdążyć na pociąg to trafiamy na kierowcę, któremu wbrew ukraińskim standardom ewidentnie się nie spieszy.
Przed przejściem granicznym jemy hot-dogi za 1,5 UAH. To byłby paradoks gdybyśmy się zatruli w ostatni dzień, tuż przed przekroczeniem granicy…
Stoimy na przejściu wśród tłumu mrówek. Jakaś kobieta odbiera telefon. „Kto stoi? Sreberko, złotko czy platynka? O kurwa, platynka?”. „Słuchajcie – kod platynowy”. I tak nie zmieściło nam się do plecaków więcej alkoholu i fajek niż wynosi norma więc kod platynowy nie robi nam różnicy, przeciskamy się dalej. Celnicy dobrze wiedzą kto mrówczy więc przepuszczają nas poza kolejką. Na pytanie co przewożę zadeklarowałem jedną nadpitą flaszkę.
Łapiemy busa do Przemyśla. Już nie pieprzoną „marszrutkę” ale normalnego polskiego busa.
Na pociąg i tak się spóźniliśmy. 10 minut. Ale widok polskiej ziemi działa na nas kojąco. Czekamy na następny pociąg za 2 godz. uzupełniając braki informacyjne za pomocą zakupionej prasy. Nawet krecik ledwo poczuwszy ojczystą ziemię zaczął domagać się uwolnienia. Dworcowa toaleta do luksusowych nie należała ale zawsze to jednak nie dziura w podłodze…
Pociąg z Przemyśla do Krakowa wydaje nam się być szczytem nowoczesności. Czy to PKP w 2 tygodnie dokonała takiego skoku technologicznego czy to nam zmienił się system wartości?
ZAKOŃCZENIE
W domu pierwsze kroki skierowałem pod prysznic. Wreszcie nikt nie reglamentował mi wody. Wreszcie miałem ciepłą wodę. Wreszcie mogłem oprzeć się o ścianę prysznica nie obawiając się, że pożre mnie grzyb czy inne dziadostwo. Wreszcie mogłem usiąść na kiblu nie robiąc uprzednio wyściółki z papieru toaletowego.
Myślałem, że Matka po moich opowieściach o karaluchach wrzuci mój plecak do ognia. Na szczęście ograniczyła się do włączenia pralki.
Dostaję SMSa od gdyńskiej części naszej kompaniji. Koczują na dworcu bo ich pociąg ma 70-cio minutowe opóźnienie…