Decydujemy się jechać do Bakczysaraju, tutaj i tak jeszcze wrócimy. Mamy mały problem, żeby znaleźć peron z którego odjeżdża elektriczka do Bakczysaraju. Wagony elektriczki są naprawdę klimatyczne. Zwłaszcza człowiek-sklep oraz „umilający” podróż grajkowie. Na szczęście to tylko godzina drogi.
Z dworca bierzemy „taksówkę”. Kierowca za wynegocjowane wcześniej 20 hrywien wiezie nas pod wskazany adres wynalezionej wcześniej w przewodniku kwatery. Nie zdecydowaliśmy się bowiem na skorzystanie z oferty którejś z rywalizujących ze sobą babiczek, które mało się o nas nie pogryzły.
Kwatery całkiem niezłe. W każdym razie nie ma karaluchów czy innych gadów. A i właściciele sympatyczni. Tylko wodę nam reglamentują.
Idziemy zwiedzać. Pałac chanów krymskich jest ciekawy acz nie okazały. Wejście na wieżę 5 UAH – pieniądze wyrzucone w błoto. Bodaj 10 UAH za wejście do wnętrz. Kilka marnych dywanów i kiepskich ekspozycji.
Jedziemy marszrutką zobaczyć Monastyr i Skalne Miasto. Monastyr zawieszony na skale to rzeczywiście osobliwy widok. W środku niewiele – oprócz sklepiku z ichsiejszymi prawosławnymi dewocjonaliami. Furorę robi źródełko ze „świętą wodą”. Tylko warunki w jakich można jej zaczerpnąć są raczej dalekie od świętości.
Stąd do Skalnego Miasta idzie się wg przewodnika 15 minut. W rzeczywistości czeka nas kilkugodzinny spacer. Ale warto. Wykute wysoko w skale pomieszczenia robią wrażenie. Tak więc Skalne Miasto (a jest ich na Krymie sporo) możemy sobie odfajkować. Jest tu restauracja Karaimów. Trzeba się nieomal prosić żeby móc zamówić coś do jedzenia.
W drodze powrotnej mała niemiła przygoda. Wszystko przez miejscowego dziadka-polaczka, który sprawiał wrażenie lekko szurniętego. Przez jego gadkę mało nas nie wyrzucili z busa. Kierowca się zatrzymał i powiedział, że dalej nie jedzie jeśli nie zapłacimy. Na szczęście rozeszło się po kościach.
Jesteśmy padnięci. Planujemy jednak następny dzień. Trzeba będzie wcześnie wstać.