Rano mieliśmy wstać wcześnie. Trochę nie wyszło. Stwierdziliśmy że musimy wziąć tutaj jeszcze jeden nocleg bo nie zdążymy zobaczyć wszystkiego co planowaliśmy. Negocjujemy z „kierowniczką”. Każe nam wejść do siebie i zamknąć za sobą drzwi. Przyciszonym głosem ustalamy warunki. Zostajemy ale w tajemnicy – babeczka ewidentnie chce całą kasę zatrzymać dla siebie nie dzieląc się z szefostwem.
Idziemy do portu. Jak zwykle jakiś chory system sprzedaży biletów. W końcu udaje się kupić bilet na rejs do Jaskółczego Gniazda. Płyniemy. Rzeczywiście tak jak pisze w przewodniku zameczek wystarczy zobaczyć od strony morza. W środku jest restauracja a dookoła kramiki z różnorakim badziewiem.
Wracamy na dworzec w Jałcie. Teraz jedziemy do Mischor (czyt.: Miszór). Tam jest kolejka linowa na Aj-Petri. Szkoda tylko, że nie wiedzieliśmy, że kolejka jest niedaleko Jaskółczego Gniazda. I w ten sposób tracimy ponad godzinę jeżdżąc tam i z powrotem tą samą drogą.
Do kolejki oczywiście kolejka. Tracimy kolejne półtorej godziny przeklinając kapitalizm w wydaniu ukraińskim. Widok z wagoniku kolejki niesamowity. Wisimy kilkadziesiąt metrów nad nagimi skałami. Ale radziecka konstrukcja wygląda solidnie. Ponoć nigdy jeszcze nie spadła.
Na górze, oprócz tego że rozpościera się fenomenalny widok, nie ma nic godnego uwagi. Te same dziadowskie kramiki z pseudopamiątkami co wszędzie. Chyba, że kogoś interesuje zdjęcie z wielbłądem, świnką czy małym niedźwiadkiem. Kolejka do kolejki w dół jest dwa razy dłuższa. Wybieramy powrót marszrutką. Kierowca zdarł z nas po 20 UAH. „Nie podoba się? To do kolejki!” Jazda w dół to istny rollercaster. 1000 metrów wysokości wytracamy w niekończącym się wiraży serpentyn.
W Jałcie udajemy się pod pomnik Lenina. Jego sąsiedztwo z McDonaldem (czy może na odwrót) stanowi naprawdę dziwny chichot historii. Lenin przewraca się w grobie.
Po całym dniu idziemy wreszcie coś zjeść. Pizza zdaje się być rozsądnym wyborem jeśli chodzi o stosunek jakości do ceny. Zaczynamy podliczać nasze fundusze. Chyba trochę źle oszacowaliśmy koszty naszej wyprawy na Krym. Na szczęście Koper ma pozaszywane w plecaku „rezerwy”.
Wracamy na kwaterę. W miarę możliwości dokonujemy pobieżnej toalety. Nie wszyscy załapali się na wodę. Ratują nas mokre chusteczki higieniczne.